piątek, 8 czerwca 2012

Rozdział 8



Skaza pierwszy zaczął schodzić w dół wąwozu. Stado właśnie całkowicie przebiegło pozostawiając za sobą ciszę. Simba poszedł za nim rozpaczliwie próbując się nie poślizgnąć na stromym gruncie. Kiedy czarnogrzywy znalazł się na dole zaczął biec w kierunku, w którym uciekło stado. Lwiątko pobiegło jego śladem. Chociaż było zmęczone i przerażone przyspieszyło, gdy ujrzało nieruchomą sylwetkę ojca.

- Tato! Tato! - zawołał biegnąc. Kiedy znalazł się przy nim oparł się o jego bujną grzywę i zaczął nim potrząsać. - Tato, wstań!



Skaza stanął za Simbą i przyglądał się swojemu leżącemu bratu z zaciekawieniem.

- Simba...

- Mufasa...

Oboje się odwrócili, nadeszła reszta stada na czele z Zazu. Sarabi zatrzymała się zdumiona. Reszta lwic zrobiła to samo. Nie mogły uwierzyć własnym oczom. Ich władca, potężny lew, który stanowił bezpieczeństwo całego stada...

- Mamo! - Simba podbiegł do Sarabi z płaczem. Nala kryjąca się za matką, Sarafiną spojrzała na niego ze współczuciem.

- Skaza... Co się stało? - zapytała Sarabi słabym głosem. Bardzo chciała podejść do męża, ale bała się, że zrobi mu jeszcze większą krzywdę.

- Stado - wyjąkał czarnogrzywy patrząc jej prosto w oczy. - Stado pędziło i on... Ratował Simbę... Ja.... Ja nie mogłem nic zrobić!

- Zazu, leć po Rafikiego - poleciła Sarafina.

Skaza wyminął lwicę i odszedł pospiesznym krokiem. Nikomu nie wydało się to dziwne. W końcu lew ten doznał ogromnej straty.



- A temu co? - zapytał niezadowolony Timon, surykatka, która zamieszkiwała pobliże Lwiej Skały i żyła z lwami w zgodzie. Spojrzała na guźca, swojego najlepszego przyjaciela, imieniem Pumba.

- Nie wiem - odpowiedział.

Timon ruszył żwawym krokiem w stronę leżącego Mufasy, a Pumba podreptał za nim stukając cicho racicami o kamieniste podłoże. Sarabi przyglądała się im, wciąż w oszołomieniu. Surykatka sprawdziła puls nieruchomego lwa i odskoczyła kiedy ten się poruszył.

- Hej! On żyje! - zawołał.

Sarabi drgnęła i podbiegła do męża.

- Mufaso! - zapłakała z ulgą.

- Kochanie... - wyszeptał ranny lew. Głos miał słaby, spojrzenie mętne. - Gdzie... Simba...?

- Jest tutaj. Cały i zdrowy.

- Tato - Simba zbliżył się i przytulił się do jego grzywy.

- Już dobrze, mój synu.

- No dalej Pumba! - zawołał Timon. - Musimy przenieść go na Lwią Skałę!

Guziec z trudem uniósł wielkiego władcę. Kilka lwic próbowała mu pomóc go nieść, ale i tak największy ciężar opierał się na Pumbie, Ten jednak dzielnie to znosił.

Z góry obserwował ich Skaza w towarzystwie Shenzi, Banzai'a i Ed'a.

- No Skaza, chyba nie wszystko poszło tak jak miało - odezwał się Banzai.

- No właśnie - zgodziła się Shenzi. - On żyje. Gorzej. Obaj żyją!

Ed pokiwał szybko głową zgadzając się z ich słowami.

- Mufasa jest ranny - zauważył lew. - Nie wiem jak bardzo, ale to wystarczy, żeby go całkowicie wykończyć. Nie musicie się niczym martwić. Mój plan się dopełni.

*

Lwice czuwały przed jaskinią w oczekiwaniu na wieści o ich władcy. W środku był Rafiki, który badał Mufasę, ale już długo nie wychodził.

Nala i Simba siedzieli koło siebie skuleni i smutni. Pomimo, że Mufasa żył to nie było z nim dobrze i wszyscy dobrze to zauważyli. Sarabi raz po raz ocierała się pyszczkiem o miękkie futerko synka, chcąc dodać otuchy i jemu i sobie.

- Mamo? Co teraz będzie? - zapytał Simba zrozpaczonym, cienkim głosikiem.

- Jakoś wszystko się ułoży - odpowiedziała mu lwica, sama próbując w to uwierzyć.

W końcu zjawił się przed nimi Rafiki ze smutną miną. Wszyscy zrozumieli, że nie ma dobrych wieści. Mandryl wsparł się ciężko o swoją laskę i spojrzał po kolei w oczy każdej lwicy. Na koniec w oczy Timona i Pumby.

- Król umiera - oznajmił.

Wszyscy spuścili głowy w żałobie.

- Nie zostało mu wiele czasu. Jeśli ktoś pragnie się pożegnać, to odpowiedni moment.

*

Mufasa umarł tej samej nocy. Był tak słaby i ranny, że nie był w stanie mówić i ledwo pozostawał przytomny. Kiedy odszedł na zawsze, stado pogrążyło się w ogromnym smutku i rozpaczy, włącznie z Simbą. Lwiątko było w szoku, że nie ma już ojca, że nigdy go już nie zobaczy.